Dzieciom bardzo zależało, abym spisała testament. Teraz o mnie zapomniały i z niecierpliwością czekają na moją śmierć

Zawsze starałam się być dla nich najlepszą matką. Chociaż nie było łatwo, wychowywałam ich z miłością, poświęcałam się całkowicie, by niczego im nie brakowało. Jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście byli wdzięczni za wszystko, co im dałam…

Dzieci zaczęły naciskać na mnie, bym spisała testament, tłumacząc to troską o przyszłość rodziny. Poddałam się, nie chcąc ich zawieść, ale od tamtej pory ich zachowanie zmieniło się diametralnie. Nagle zniknęły ich wizyty, telefony, a ja zostałam sama, czekając na to, co najgorsze…

 

Od kiedy pamiętam, moje dzieci zawsze były moim oczkiem w głowie. Pracowałam dniami i nocami, by zapewnić im wszystko, czego potrzebowali. Byłam dumna z tego, jak dorastali, jakie wartości im przekazywałam. Aż do pewnego dnia, kiedy moje życie zaczęło przypominać koszmar, o którym nigdy nie śmiałabym nawet pomyśleć.

„Mamo, powinnaś pomyśleć o przyszłości…”

Zaczęło się niewinnie – kilka lat temu, gdy stan mojego zdrowia zaczął się pogarszać. Nie było to nic poważnego, zwykłe dolegliwości związane z wiekiem, ale wtedy moja córka Marta przyszła do mnie z „propozycją” spisania testamentu. W jej głosie słyszałam troskę, więc nie oponowałam. „Dla twojego spokoju, mamo”, mówiła. Po niej odezwał się mój syn, Marek, który dodał, że „wszystko powinno być uporządkowane, żeby nie było problemów, kiedy…”, i tu się zawahał. Chociaż te słowa ukłuły mnie w serce, zgodziłam się, nie chcąc, by dzieci miały dodatkowy stres w przyszłości.

Spisaliśmy testament. Podzieliłam wszystko sprawiedliwie – dom, oszczędności, wartościowe przedmioty. Marek dostał mieszkanie, które tak bardzo chciał wyremontować, a Marta zabezpieczenie dla swoich dzieci. Oboje wydawali się być zadowoleni.

„Dlaczego już ich nie ma?”

Ale od tamtej pory coś się zmieniło. Zaczęły się coraz rzadsze wizyty. Najpierw przestali dzwonić codziennie, potem przychodzili tylko raz na miesiąc, aż w końcu nie widziałam ich przez tygodnie. Marta zaczęła tłumaczyć, że ma dużo pracy, że dzieci mają szkołę, zajęcia dodatkowe. Marek, jak zwykle, był zbyt zajęty swoimi obowiązkami zawodowymi. Ale czy naprawdę tyle czasu zajmuje odebranie telefonu? Czy naprawdę muszę czekać tygodniami, żeby zobaczyć własne dzieci?

Ostatnia wizyta Marty wyglądała zupełnie inaczej. Wpadła w pośpiechu, ledwie mnie całując na przywitanie, i szybko przeszła do rzeczy: „Mamo, a co z tą działką, co kiedyś ci wspominałam? Chciałabym, żeby trafiła do mnie… wiesz, to dla dzieci, a Marek przecież ma mieszkanie”. Byłam w szoku. Ledwo zdołałam zebrać myśli, a ona już biegła do drzwi. Tego dnia po raz pierwszy poczułam, że moje dzieci czekają, aż po prostu zniknę.

„Czy jestem już niepotrzebna?”

Zaczęłam analizować ich zachowanie – ciągłe pytania o majątek, działki, pieniądze. Rozmowy coraz częściej krążyły wokół tego, co komu zostanie po mnie, a coraz mniej wokół tego, jak się czuję, czego potrzebuję. Zrozumiałam, że przestałam być dla nich matką, a stałam się „problemem do rozwiązania”. Z każdym dniem czułam, że ich zainteresowanie moją osobą wygasa, jakby tylko czekali, kiedy skończy się ta gra.

Zdecydowałam się na krok, który wywołał burzę. Zmieniłam testament. To była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu, ale wiedziałam, że nie mogę zostawić tego tak, jak było. Chciałam zobaczyć, co się stanie.

Kiedy poinformowałam dzieci o zmianach, wybuchła prawdziwa kłótnia. Marek wrzeszczał, że nie mam prawa tego robić, że „zawsze obiecywałam mieszkanie dla niego”. Marta płakała, oskarżając mnie o faworyzowanie brata. Byłam zszokowana ich reakcją, choć podświadomie wiedziałam, że to właśnie się wydarzy. Przestali ze mną rozmawiać, od tamtej pory nie odebrałam ani jednego telefonu.

„Cała prawda wychodzi na jaw…”

Ostatnio dowiedziałam się, że Marek i Marta spotykają się, by ustalić, co zrobią, kiedy mnie już nie będzie. Znów mówi się o moim majątku, o tym, jak podzielić wszystko między siebie, jakby mój czas już nadszedł. To, co kiedyś wydawało się miłością, teraz jawi mi się jako zimna kalkulacja.

W końcu zrozumiałam. Dla moich dzieci nie liczyłam się już ja. Liczyły się pieniądze, majątek i to, co po mnie zostanie. A ja? Ja jestem tylko elementem ich planu.

Co o tym myślicie? Jak Wy byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku.

You might also like

Comments are closed.

error: Content is protected !!